Całkiem niedawno odbyłam niesamowitą podróż sentymentalną do przeszłości, a wszystko dzięki jednej wiadomości, która pojawiła się ma mojej skrzynce e-mail.
„Moja mama jako dziecko, w latach 1940 – 1945 mieszkała na terenie pałacu w Brunn.
Przebywała tam ze swoją mamą, a moją babcią w ramach robót (moja babcia była tam przez okres wojny pomocą domową właścicielki pałacu).
Można powiedzieć, że spędziła tam większość świadomego dzieciństwa bo od 6 do 11 roku życia i bardzo dużo pamięta. Już kilka lat temu wspomniała mi, że jej marzeniem jest wybrać się do tego, ważnego w jej życiu miejsca. Dopiero teraz zaistniały ku temu warunki i postanowiłem zrobić mojej obecnie 88-letniej mamie taki prezent.”
Nie zastanawiałam się ani sekundy, od razu odpisałam i już po kilku dniach poznałam cudowną rodzinę z okolic Gdyni, w tym Panią Heliodorę Słówko, która w magiczny sposób przeniosła mnie w czasie do lat swojego dzieciństwa.
W tym miejscu na chwilę się zatrzymam. Nie każdy z Was wie, ale przed wojną nasze Bezrzecze nosiło całkiem inną, niemiecką nazwę – Brunn co oznacza Zdrój, a gdzieniegdzie widnieje jako Brunne co oznacza studnię. Czyli do 1945 była to niemiecka wieś Brunn, a od 1945 do 1946 nosiła nazwę Broń była to nazwa przejściowa, a od końca 1946 roku niezmiennie do dziś mamy Bezrzecze.
No dobrze, a co robiła tu nasza bohaterka pani Heliodora w roku 1940? Wraz ze swoimi rodzicami, ciocią i młodszym bratem Marianem została zesłana do Bezrzecza na przymusowe roboty. Jej rodzina szczęśliwie (jeśli w ogóle tak można napisać) trafiła do pałacu gdzie spędzili cały okres wojny.
Pałac w Bezrzeczu
No i tu również na chwilę przystanę, bo jestem przekonana, że wielu z Was nawet sobie nie zdaje sprawy, że na końcu Bezrzecza, naprzeciwko pętli autobusowej na ul. Górnej, mieścił się piękny pałac. Został on zbudowany w latach 1875-1880 i był wizytówką wsi Brunn. Właścicielem był radca rządowy Otto Friedrich Gebhard von Ramin, który wybudował okazałą posiadłość w stylu angielskiego neogotyku. Po śmierci fundatora, właścicielem pałacu i majątku został jego najstarszy syn rotmistrz Ludwig Friedrich Erdmann, a po nim jego syn porucznik Eberhard. W 1937 roku rodzina postanowiła przeprowadzić się do Berlina i sprzedać pałac spokrewnionej rodzinie von Schöning. W 1943 roku majątkiem władał Kurt Schöning.
Pałac był dość okazały dwukondygnacyjny, po bokach miał dwie wieże, w centralnym punkcie znajdował się ryzalit czyli nieco odstająca część budynku od reszty, zazwyczaj znajdowało się tam główne wejście do budowli, natomiast w tylnej elewacji mieściło się wyjście na taras lub ogród. Oprócz tego szczyt pałacu i dwóch wież zwieńczone były imitacjami krenelaży czyli takie zębate wykończenie coś na wzór średniowiecznego muru obronnego, pomiędzy którymi znajdowała się wolna przestrzeń i sterczynami. Sterczyna, inaczej pinakiel to pionowy element dekoracyjny w postaci smukłej, niedużej wieżyczki, stosowana często na wieżach i dachach, dzięki temu pałac wygląd przepięknie. W pałacu znajdowało się aż 33 pokoje.
Na tyłach pałacu, tam gdzie teraz rośnie dziki lasek tuż przy ulicy Parkowej, był okazały ogród z mnóstwem kwiatów i stawem, który jest do dziś. Jest jednak tak porośnięty, że z ulicy Parkowej go nie widać. jeszcze gdy robiłam zdjęcia tego terenu w 2015 roku można było zobaczyć staw i prowadzące do ogrodu schody i otaczający ten teren niewysoki kamienny murek. Niestety w 2016 roku schody jak i mur zostały rozebrane.
Powróćmy do małej Heliodory
Na samym początku gdy zimą 1940 roku rodzina sześcioletniej Helii przyjechała do Brunn, została zakwaterowana w domu zarządcy pałacu, mieszkali tam około pół roku. Budynek ten stoi do dziś i wielu z Was codziennie, stojąc na przystanku czekając na autobus, patrzy na niego bezwiednie i nawet nie zdaje sobie sprawy, że dom ten skrywa wiele tajemnic.
Mała Heliodora szybko zaaklimatyzowała się w nowej rzeczywistości i z tego co opowiadała, to mimo okrutnej wojny, w Brunn czuli się dość bezpiecznie. Właścicielka pałacu Pani von Schöning dobrze traktowała swoich pracowników jak i osoby przebywające na przymusowych robotach. Co święta organizowała w pałacu małe paczuszki dla wszystkich dzieci z Brunn i gościła je u siebie. Innym przykładem jest to, że gdy gdy mama pani Heliodory zaszła w ciążę już nie musiała pracować fizycznie zajęła się lekkimi pracami w samym pałacu, a po porodzie bliźniąt nie musiała pracować już wcale. Przymusowi robotnicy mogli w święta spotykać się całymi rodzinami w domu zarządcy i spędzać ze sobą ten świąteczny czas.
Zdjęcie przedstawia rodzinę małej Helii podczas Wigilii, która odbyła się w domu zarządcy.
Na przeciwko domu zarządcy, gdzie teraz jest duże osiedle z apteką i sklepem żabka były stajnie i duże pole, oddzielone od frontu pałacu wysokimi krzewami, prawdopodobnie były to bzy, tak przynajmniej pamięta to nasza bohaterka. Tato małej Helii pracował właśnie w tych stajniach, zajmował się końmi, utrzymywaniem porządku w stajni, oborze oraz jak trzeba było zajmował się też pracami polowymi. Dziś po stajniach nie ma ani śladu, jedynie ogrodzony dziś dąb na pętli autobusowej, pamięta tamte odległe czasy.
W cieniu drzew
Życie w Brunn nie było tylko sielanką, bo co jakiś czas w okolicy były naloty i słychać było spadające bomby. Okazuje się, że w pobliskim lesie w Wołczkowie były stanowiska artyleryjskie, które zapewne były celem. Wszystkie dzieci, które mieszkały w Brunn były uczone tego jak się należy zachować podczas nalotów. Mała Helia doskonale pamięta dęby rosnące wzdłuż ulicy Koralowej, a widok ściętych niedawno drzew bardzo ją zasmucił. Doskonale pamięta jak uczono wszystkie dzieci, że w razie nalotów mają chować się w cieniu właśnie tych drzew. Mała Helia niemalże codziennie pokonywała tę drogę pieszo do szkoły, która oddalona była o ponad dwa kilometry i mieściła się wówczas w Krzekowie, niemieckim Kreckow.
To też na tej ulicy, Helia bawiła się ze swoimi koleżankami i kolegami, ze swoją przyjaciółką Niemką Krystel, oraz Niemką Werą, która mieszkała na rogu obecnej ul. Górnej i ul. Szkolnej. To z nią wiąże się jedno dość zabawne wspomnienie.
Wera miała rower i postanowiła dać się przejechać Helii. Mała Helia wsiadła na rower pod warunkiem, że Wera będzie ją cały czas trzymać i asekurować, stało się jednak inaczej. Wera puściła rower, a Helia rozpędzona jechała w dół Koralowej i na wysokości gdzie teraz znajduje się salon kosmetyczny Aghata, z całym impetem wjechała w wysokie pokrzywy. Wera uciekła bojąc się, że Helia się z nią rozmówi. 🙂 Na szczęście skończyło się na kilku siniakach i poparzonej skórze przez pokrzywy.
Na zdjęciu poniżej od lewej Krystel, po prawej Helia, rok 1941 Brunn.
Pani Heliodora stojąc przy naszej szkole mało już co pamięta, tak bardzo wszystko się zmieniło, ale dwa domy poznała od razu, w jednym z nich właśnie mieszkała Wera. Po jakimś czasie rodzina Helii przeprowadziła się z domu zarządcy do mieszkania, które było dokładnie w miejscu gdzie stoi teraz nowa część naszej szkoły. Był to budynek z małymi mieszkankami dla sześciu rodzin. Każde mieszkanie składało się z jednego pokoju i kuchni, a przed domem znajdował się mały skrawek ziemi gdzie można było uprawiać warzywa.
1. Fotografia przedstawia małą Helię z jej tatą, która jest w drodze przez lasek do szkoły mieszczącej się na Krzekowie. Lasek widoczny na zdjęciu mieści się w okolicach obecnej ul. Nowoleśnej.
2. To piękne zdjęcie zostało wykonane na schodach prowadzących do pałacowego ogrodu. Na fotografii od lewej: brat Helii Marian, córka zarządcy pałacu Amelise i mała Helia.
3. Fotografia została wykonana prawdopodobnie na obecnej ulicy Górnej. Na zdjęciu bracia Helii, bliźniacy: Henryk i Edward, którzy urodzili się 5 marca 1944 w Brunn.
4. Fotografia przedstawia dom zarządcy pałacu, to ten, który jako jeden z nielicznych zachował się do dziś. W oknie Helia, Marian (brat Helii), mama Helii i ciocia Helii.
5. Wejście do domu zarządcy. Na fotografii rodzina Helii.
Czas zrobił swoje, z byłego Brunn nie ma prawie ani śladu. Pałac został podpalony na przełomie 1945/1946. Po wojnie przez kilka lat stały jeszcze mury obwodowe budowli, a dziś po pałacu nie ma ani śladu. Z czasów gdy była TU mała Helia zostało niewiele, ale mam nadzieję, że podróż do dzieciństwa jaką przeżyła Pani Heliodora sprawiła jej radość i przyniosła ulgę.
Spotkanie z Panią Heliodorę było dla mnie zaszczytem i niesamowitą podróżą do przeszłości. Oczami wyobraźni widziałam Brunn, widziałam małą Helię i inne dzieci, które mimo wojny starały się być po prostu dziećmi.
Dziękuję za spotkanie i że zechciała Pani mi to wszystko opowiedzieć. 🙂
Kilka lat temu Pani Heliodora pierwszy raz w życiu jeździła na koniu. 🙂 Teraz marzy o skoku ze spadochronem 😉
Każdy ma w sobie dziecko, tylko nie każdy potrafi je pielęgnować. Pani Heliodora jest przykładem, tego, że mała Helia wciąż daje znać o sobie. 🙂
Jeśli podoba Ci się mój blog i to co robię, zapraszam na wirtualną kawę. 🙂
Katarzyna Ciurzyńska
Ależ wpis… takich nam trzeba. Miejsce gdzie mieszkamy ma swoją historię, do której dokładamy swoje cegiełki.
Przy okazji obiło mi się o uszy, że na polach krzekowskich latała również machina braci Wright. Byłbym wdzięczny za przybliżenie również tego wydarzenia.
Bardzo piękny reportaż, oczami wyobraźni można zobaczyć rzeczy niezwykłe. Brakowało w gminie Dobra osób, które przypominają dawne historię niezwykłe ciekawych miejsc. Jeszcze może być dużo takich pięknych zapomnianych miejsc.